Filozofia

Mentalność, wiedza i chęci w służbie hobby i przyszłych pokoleń

Krótkofalarstwo, tak samo jak inne techniczne dyscypliny, ma swój początek w odległej przeszłości. Wprawdzie odległość ta mierzona jest pojedynczymi setkami lat, lub precyzyjniej “nastkami” dziesiątek, niewątpliwie minione czasy należą już do zamierzchłych z punktu widzenia współczesnego człowieka. Ewolucja technologiczna, dokonująca się w tym okresie, wprowadziła tak dużo zmian, że podstawowa forma naszego hobby – jaką była i jest nieograniczona komunikacja – przestała być nadto atrakcyjna dla młodych pokoleń. Obserwujemy proces starzenia się środowiska, do którego z mozołem dołączają nowe osoby – wnoszące powiew świeżości i innowacyjności. Jaka jest tego przyczyna? Czy sami jesteśmy sobie winni? Co musimy zrozumieć i jak postąpić by odwrócić ten trend? Na co mamy wpływ i jak możemy wspierać rozwój naszego hobby?

Staus Quo

Pokolenie radioamatorów wychowujących się w czasach kiedy radiokomunikacja przeżywała swój dynamiczny rozwój już dojrzało. Krótkofalowcy epoki wielkich odkryć i dokonań, w obszarze dalekosiężnej komunikacji, okrzepli i wytyczyli swą własną ścieżkę przez hobby. To co za dawnych lat budziło podziw i porywało do działania dziś jest wiedzą nabytą, nie dającą już tak wielkiej inspiracji.

Przemiany kulturowe i społeczne ostatnich dekad wprowadziły nowe potrzeby i nawyki do życia współczesnego człowieka dając mniej czasu na eksplorację technologii naciskając na natychmiastowe korzystanie z obecnych (zaawansowanych) rozwiązań. Pędzący świat już nawet nie stara się tłumaczyć tego co dzieje się wokół podając ogrom szarpanych i znikających, w zalewie informacyjnym, wiadomości. Pojawia się problem strachu bycia nie poinformowanym, czy też utraty czegoś o czym na czas nie dało się usłyszeć (FOMO). Komunikacja w takich ramach staje się trudniejsza, język przekazu zdaje się znacząco spłycać, zaś wymóg uwagi (pozwalający na przykład przeanalizować dłuższy tekst) przyprawia o nerwowe gesty palców przesuwanych po ekranach dotykowych w poszukiwaniu krótkich i “łatwiej przyswajalnych” materiałów wideo. Tu i teraz, szybko, w krótkim czasie.

Mimo wysiłków jednostek środowiska radiowego ogół zdaje się jakby nie dostrzegać zmian pokoleniowych. Okopani na swoich pozycjach “starzy” przyznają, że młodych w tym hobby za bardzo nie przybywa i niebawem nie będzie z kim prowadzić QSO. Do tego nie najlepsza prasa mówiąca o tym, że krótkofalarstwo to nudne zabawy starszych ludzi na emeryturze podsyca, wszak błędny, stereotyp o tym czym jest radioamatorstwo i jakich obszarów wiedzy, techniki, oraz życia dotyka. Dokładając do tego zmianę w postrzeganiu komunikacji i zapaść propagacyjną wynikającą z fazy cyklu słonecznego buduje się przed oczami młodzieży wielki znak zapytania związany z istotą problemu: – Po co w ogóle się w to angażować i co mi to da skoro wszystko czego potrzebuję mam w swoim abonamencie 5G?

Radioamatorstwo to szerokie zagadnienie. Nie polega wyłącznie na zawodach, czy też wołaniu CQ. To przede wszystkim aspekt społeczny budujący wspólnotę – coś czego dzisiaj mamy deficyt. To wiele obszarów dających możliwości samorozwoju i doskonalenia. To mentalność, wiedza i chęci angażowane służbie wszelkim aspektom hobby, które także muszą pracować dla przyszłych pokoleń.

Czym właściwie dysponujemy?

Radioamatorzy na całym świecie należą do, swego rodzaju, elitarnego klubu dżentelmenów. Posiadają unikalne prawo dostępu do ekskluzywnego dobra jakim jest spektrum radiowe. Dedykowane przedziały dostępne są do prowadzenia eksperymentów i niczym nie skrępowanej komunikacji, podczas gdy instytucje komercyjne walczą potężnymi środkami o możliwość dostępu do najwęższych jego wycinków. Możliwość korzystania z tego dobra, z poszanowaniem wszystkich użytkowników na równi, kreuje silną postawę moralną, której trudno jest szukać gdzie indziej.

Trzymanie się ustalonych zasad dotyczących rodzajów emisji i dopuszczalnych mocy pozwala na unikanie chaosu. Reszta to już nieograniczone możliwości budowania wiedzy, doświadczenia i relacji.

Ani upływający czas, ani miejsce na Ziemi nie determinują tego jak ma wyglądać to co robimy ze wspólnym dobrem, mając je na wyłączność. To od nas samych zależy czy ponawiamy próby prekursorów radiowych, korzystamy z rozwiązań obecnie popularnych czy też stajemy się innowatorami i badaczami – stawiając podwaliny pod dalszy rozwój techniki.

Cokolwiek byśmy wybrali jest możliwe dzięki temu, że posiadamy bezcenny przywilej na rozwój, na próby i na porażki.

Co możemy utracić?

Organ nie używany zanika, zaś starzejące się społeczeństwo nie potrafiące się odnawiać wyginie.

Tylko prawdziwy ruch na pasmach, wespół z silnym lobbowaniem organizacji narodowych, może uchronić przydzielone nam części spektrum radiowego przed ich komercyjną aneksją. Utrata dowolnego wycinka nie spowoduje magicznie pojawienia się nowego, niejako w zamian. Utracona szansa nie powróci, zaś smutna refleksja nad stratą będzie zbyteczna.

Międzynarodowe konferencje dekadami wypracowywały to czym aktualnie dysponujemy. Wysiłek włożony w uzgodnienie i, jak tylko to możliwe, międzynarodowe skoordynowanie bandplanów ma szansę być zniweczony przez niewystarczające wykorzystanie dostępnych zasobów. Potrzeba posiadania tak wielu przedziałów częstotliwości nie wynikała ze zwykłego “widzimisię”. Każdy z przedziałów rządzi się swoimi prawami (fizycznymi), których studiowanie pozwala lepiej rozumieć otaczający nas świat.

Podstawa utrzymania przydzielonego spektrum jest korzystanie zeń. Oznacza to, że muszą być powody oraz chętni. O ile powody można namnożyć w ramach burzy mózgów o tyle trudniej o skuteczne zainteresowanie szerszej społeczności do wejścia w świat radio. I choć miło jest mieć ciszę na paśmie by nie rezygnować z łączności ze względu na “nadmierną” aktywność, o tyle brak dostępu do pasma oznacza brak możliwości przeprowadzenia łączności w ogóle.

Wspólnym celem środowiska powinno być docieranie, edukowanie, pomaganie i wspieranie tak by kolektywnie dbać o ważkie tematy jakimi są: dostęp do spektrum radiowego i wszelkich powiązanych obszarów.

Zacznijmy od siebie

Dzisiejszy świat skutecznie uczy, by przetrwać w nim należy uzbrajać się w pancerz. Osiąganie mistrzostwa w odbijaniu odpowiedzialności od siebie i jej cedowaniu na innych pozwala przepływać przez życie jak śliski wąż – raczej bez problemów. Postawę tą kreujemy i obserwujemy codziennie na ulicy, w miejscu pracy czy też w mediach, a wybitnie w Internecie.

Chęć zmian to nie wytykanie palcem i rozliczanie z bezpiecznego fotela. Potrzebne jest mentalne przeobrażenie, zrzucenie pancerza i duża doza empatii.

Konstruktywna krytyka lub nie przeszkadzanie, gdy nie ma się nic do powiedzenia, to złote zasady, dzięki którym jesteśmy w stanie poważnie rozprawiać się z nawet najtrudniejszymi zagadnieniami. Do takich należy między innymi praca na rzecz rozwoju hobby, gdzie wiedza i doświadczenie powinny służyć tej ważnej sprawie. Wszak mamy do przełamania masę stereotypów, oporu i niechęci, by gdzieś na końcu dotrzeć z jasnym przekazem do osób potencjalnie zainteresowanych.

Tak jak w wyborach, gdzie każdy głos jest istotny, tak postawa każdego z nas musi czynić środowisko otwartym, pomocnym, wybaczającym i cierpliwym. Dzięki temu jesteśmy w stanie zespołowo dbać o interes grupowy skupiając się w międzynarodową siłę lobbystów. Dla tego musimy zadbać o wielkość środowiska i jego spójność. Ażeby tak się stało należy zacząć od małych rzeczy czyli od siebie.

Dobro ogółu nad własny interes

Jako ludzie będący w temacie od pewnego już czasu mamy tendencję do zakrzywiania perspektywy i widzenia hobby przez pryzmat wyłącznie swoich zainteresowań. Dla kogoś nowego, lub całkiem z zewnątrz, taki punkt widzenia może okazać się nad wyraz wąski i nie dający szans na poznanie szerszego spektrum zagadnień jakie radio hobby ma do zaoferowania. Efektem jest zniechęcenie do poszukiwania i zgłębiania wiedzy i kreowanie mitów, oraz nie najlepszej prasy, wokół naszego hobby.

Nie oznacza to bynajmniej, że każdy powinien być alfą i omegą i znać się na wszystkim by muc wspierać każdego w dowolnej tematyce. Tu chodzi raczej o bycie osobą pomocną i zdolną do kierowania osoby zainteresowanej w miejsca, gdzie może uzyskać pogłębioną i szerszą wiedzę z interesującego zakresu. Mogą to być kontakty indywidualne, propozycje klubów, prasy specjalistycznej (niekoniecznie polskojęzycznej) czy też wydarzeń lub miejsc w Internecie wartych odwiedzenia.

Brak zainteresowania tym co sami w danym momencie robimy nie powinno wpływać na to jakich porad i wskazówek możemy udzielić. Postawa taka pozytywnie oddziałuje w sferze międzyludzkiej – buduje społeczność dzielącą się i wspierającą, a nie bunkrującą w wąskich silosach wiedzy.

Wszelkie działania zmierzające do tego by rozbudzić zainteresowanie magią radia w innej osobie mają wymierne przełożenie na to ilu radioamatorów jest wśród nas. Dzięki temu mamy z kim rozmawiać, od kogo się uczyć i z kim dzielić wspólną pasję.

Krótkofalarstwo – myląca nazwa czy relikt przeszłości

Nie jest żadnym odkryciem, że język polski nie bardzo radzi sobie z opisem złożonych zagadnień napływających do nas ze świata. Weźmy na przykład język medyczny naszpikowany dosadnymi nazwami chorób, narządów czy zachowań, od którego słów wypowiadania włos jeży się na głowie. Niedostosowanie języka do specyfiki zagadnienia to poważny problem, który jest jeszcze jakoś akceptowalny w przypadku gdy jego użytkownicy nie mają wyboru i muszą pogodzić się z wymuszoną nomenklaturą. Co innego jeśli chodzi o nieobowiązkowe hobby.

Nieodpowiednie nazewnictwo niedopasowane do zagadnienia, być może mające korzenie w przeszłości, może narobić więcej szkody niż pożytku, stygmatyzując opisywane zagadnienie, lub tworząc wokół niego niepotrzebne mity.

Krótkofalarstwo – słowo jak nic niosące znaczenie związku pomiędzy zajęciami wykonywanymi w jego ramach, a falami krótkimi. W dzisiejszym świecie, gdzie informacja powinna być krótka i prosta, bezrefleksyjny odbiór komunikatu “krótkofalowiec” wzbudza uczucie nudy. Skojarzenia pojawiające się przy analizie co może kryć się za tym terminem niestety nie prowadzą do sedna sprawy – szerokiego spektrum zagadnień radioamatorstwa.

Współczesne hobby to nie tylko praca na pasmach fal krótkich. To próby i testy w ramach spektrum od fal bardzo długich po częstotliwości optyczne. To łączności pomiędzy ludźmi i maszynami. To zagadnienia społeczne, innowacje technologiczne, badania i rozwój. To także różnego rodzaju aspekty prawne i zagadnienia moralne. To wreszcie szeroki wachlarz możliwości jakie daje nam ekskluzywny dostęp do medium, który jest nam przydzielony dopóty, dopóki potrafimy z niego korzystać i mamy siłę lobbowania przeciw zakusom organizacji komercyjnych pragnących spieniężyć to co daje poczucie wolności i możliwości.

Czy zatem nie powinniśmy, dla wspólnego dobra, przedefiniować termin jakim opisujemy samych siebie? Z pewnością proste “krótkofalarstwo” nie oddaje dziś wystarczająco głębi zagadnienia. Odgranicza percepcję tematu do zbyt wąskiego zakresu. Powinniśmy starać się przedstawiać go w bardziej wyrafinowanej formie używając większej ilości słów by eksponować ogrom możliwości jakie oferuje amatorskie radio.

Słaby marketing

Czy w prasie, Internecie lub mediach tradycyjnych publikujemy cyklicznie informacje o zagadnieniach związanych z naszym hobby? Skąd potencjalnie zainteresowany ma się dowiedzieć o tym, że istnieje coś takiego jak amatorskie radio? Czy poza gronem osób, które “mają wiedzieć” jesteśmy na prawdę otwarci na nowicjuszy?

Z punktu widzenia osoby mogącej wejść w świat ham radio dość często pojawiają się podobne komentarze:

  • Mam smartfona, on nie ma anteny, Wy macie te druty okropne – po co mi to?
  • Trzeba najpierw wiedzieć czego się szuka i wówczas dopiero można dotrzeć do informacji choćby o dużych wydarzeniach jak ŁÓŚ czy zjazd techniczny w Burzeninie.
  • Mając poczucie, że tematyka bezprzewodowej łączności lub nieskrępowanej komunikacji z odległymi krańcami świata jest ciekawa nie bardzo wiem gdzie dalej szukać lub co w ogóle z tym fantem zrobić?

Tak jak w przypadku obserwacji rozwoju młodego człowieka, gdy przegapi się moment wyrażania jego zainteresowania konkretnym tematem, można nieodwracalnie stracić szansę na wykorzystanie tlącego się w nim potencjału (stawiając go dalej przed wyzwaniami, które z dużym prawdopodobieństwem doprowadzą do wypalenia), tak brak systematycznie i konsekwentnie dozowanej informacji o różnorakich aspektach działalności w ramach radia amatorskiego nie ma szans przełożyć się na skuteczne docieranie do potencjalnie zainteresowanych.

Informacje o ogromie aktywności propagujących radio hobby rozchodzą się wewnętrznymi kanałami i służą bardziej wewnętrznemu użytkowi środowiska niż ekspozycji w domenie publicznej.

Hobbyści, nauka i biznes powinny, we wspólnym obszarze tematyki radiowej, próbować propagowania omawianych zagadnień niejako “frontem do ludzi”. Takie działania wcale nie muszą stanowić jedynie balastu, obciążenia czy kosztu. Wręcz przeciwnie – mogą ewoluować w kierunku rozwoju wiedzy, produktów czy pozyskiwaniu kadry chcącej realizować się i być zaangażowanej w powierzanych obszarach działalności.

Zapraszanie postronnych do ewaluacji ciekawych rozwiązań, angażowanie w próby czy współzawodnictwo to jeden z wielu sposobów by przyciągać nową krew wnoszącą powiew świeżości, odmiennego spojrzenia i realizmu do “betonującego” się niestety środowiska.

Zbyt słabe wyrażanie i publicznie omawianie zagadnień, z jakimi można się mierzyć zajmując się tematyką radiową, siłą rzeczy, działa na niekorzyść nas wszystkich. Z kim bowiem przeprowadzimy QSO lub eksperyment jeśli po tej drugiej stronie zabraknie partnera operatora?

Jakość uczenia

Bez nadużycia można zaryzykować stwierdzenie, że sposób kształcenia młodego pokolenia nastawiony jest na przemysłowe kreowanie “siły roboczej” wydolnej sprostaniu rozwiązania testu i pamięciowego traktowania przytaczanego materiału. Ogrom wiedzy ogólnej powiązany z wyśrubowanymi wymaganiami potencjalnie zatrudniających ustawiają sytuację w taki sposób, że wytwarza się ślepy pęd za cyferkami na dokumentach, mniej bacząc na wartość i zastosowalność podawanej wiedzy.

W obszarze inżynierii i nauk ścisłych (STEM) istotne jest pokazywanie praktycznego zastosowania wymaganego materiału. Radioamatorstwo nie odbiega tu bynajmniej ze względu na wachlarz zagadnień głęboko zakorzenionych w nauce i technologii. Nie każdy człowiek jest w stanie pojąć w lot to czego jest uczony – zwłaszcza, gdy w grę wchodzą skomplikowane tematy, nieraz abstrakcyjne. Wizualizacja i zastosowalność są szansą na zwiększenie odsetka uczniów i studentów rozumiejących przepracowywane zagadnienia. Nie sztuką jest bowiem wyłożyć temat i bezrefleksyjnie go wymagać. Należy pamiętać o dysproporcji czasu dostępnego na usystematyzowanie wiedzy. Nauczyciel przerabia to samo wielokrotnie latami, nierzadko konsultując się z kolegami po fachu. Uczeń ma na ogół tylko “tu i teraz” i zdarzyć się może, że bez dodatkowej pomocy nauka po prostu pójdzie w las.

Nie ma tu żadnej przesady – jesteśmy po prostu różni. Inaczej pojmujemy świat i przyswajamy wiedzę. Nie każdy jest w stanie spełniać stawiane mu oczekiwania od razu. Najwięksi tego świata miewali problemy z nauką – sytuacje takie, jak wiemy, są do wypracowania, lecz wymagają czasu i odmiennego podejścia niż zwykło się aplikować do ogółu.

Nauczyciel pasjonat spełniający się w zawodzie to zmotywowana osoba wychodząca na ogół przed szereg oferująca inne i nieszablonowe podejście do przekazywania wiedzy. I to jest dobre. Jednak nie pobudki osobiste powinny być wyłącznie sterem tego okrętu. Systemowe rozwiązania w tym zakresie powinny zakładać, że każdy fragment wiedzy przekazywany jest po coś. Nie wkuwamy zagadnień na siłę, by mieć możliwość szabelkowania się na olimpiadach. Robimy to w jakimś celu. Jeśli wykładamy technologiczną wiedzę nie dysponując metodami czy narzędziami wizualizacji jej zastosowania coś chyba jest nie tak.

Wtłaczanie trudnego materiału z nadzieją, że będzie ona bazą do skonsumowania na “następnym” etapie edukacji mija się z celem. Czy będzie ten następny etap? A jeśli będzie to czy nie zdarzy się tak, że student będzie bezmyślnie ciśnięty w przygotowaniach do kolejnego poziomu? Na każdym etapie wiedza powinna dać się zastosować i powinna być rozumiana.

Jako ludzie pochodzący praktycznie z każdego obszaru społecznego, naukowego czy biznesowego zadajmy sobie sami pytanie: czy możemy coś zrobić, by móc edukować lepiej? By efektem kształcenia nie były korpo-roboty przyszłości wytwarzane hurtowo na użytek jakiegoś obcego kapitału lecz silne i rozumne społeczeństwo, które doskonale orientuje się w tym gdzie i jak funkcjonuje, ile jest warte, do czego dąży, posiadające ambicje i potrafiące określać swoje aspiracje.

Wszak można przez wiele lat oglądać spacery kosmiczne i eksploracje kosmosu płacąc słony abonament za streaming live z odległych części wszechświata czyniąc z obserwowanych wydarzeń dobrą rozrywkę lub sposób na nudę. Nijak się ma to jednak do przykładowej sytuacji bycia naocznym świadkiem startu rakiety wynoszącej w kosmos ludzi i sprzęt. Kiedy materializuje się to o czym się uczymy widząc i czując efekty zastosowalności mieszanka uczuć i emocji, z tym związanych, ma szansę wywołać wewnętrzny głód pogłębiania wiedzy i eksploracji (nawet skomplikowanych) zagadnień.

Będąc świadomymi benefitów jakie płyną z pracy włożonej w próby szerszego wyjaśniania zagadnień, gdzie siląc się wyjść dalej poza definicję, pojedynczą formułę czy wzór starajmy się znajdować, nawet najprostsze, zastosowania do omawianych problemów. Edukujmy praktycznie, pokazujmy zastosowania, stymulujmy pozytywnie otoczenie i nie bójmy się marzyć.

Promocja samorozwoju

Nie zawsze, jednak w sporej części przypadków, to czym zajmujemy się w życiu dorosłym wynika z przebytej ścieżki edukacyjnej i doświadczeń zdobytych po drodze. Wygląda na to, że w jakiś sposób już na początku swojego życia obieramy kierunek w jakim przyjdzie nam starać się być przydatnymi.

Niestety nie zawsze wczesne wybory są trafne lub też pozbawione wpływu osób trzecich. Utrata możliwości rozwoju w kierunku dającym satysfakcję i energię do działania zdaje się demotywować, by w końcu przerodzić się w frustrację.

Modne do niedawna slogany napływające z odległych nam gospodarek o niesamowitych zaletach “przebranżawiania” się są czczym gadaniem i sztandarem wielkich organizmów borykających się z dostępem do jakichkolwiek kadr.

W zastosowaniu na mniejszą skalę sprawa wydaje się być znacząco przesądzona: – Pomyliłeś się i straciłeś lata by budować doświadczenie? Nic na to nie poradzimy. Neeext.

Okazuje się jednak, że jeśli przyłożyć do siebie dwie osoby, gdzie jedna jest przeciętnym znawcą tematu, zaś druga zajmująca się zupełnie innymi zagadnieniami, ale po godzinach starająca się ogarniać brakującą wiedzę (na przykład w ramach hobby) to ta druga przebija zakresem wiedzy i doświadczenia osobę “po fachu”. Oczywiście nie ma to zastosowania w każdej gałęzi przemysłu, bo nie da się hobbystycznie zdobyć odpowiedniego doświadczenia w dowolnym obszarze (na przykład chirurgia), jednak bagaż doświadczeń wynikający z pracy nie zaliczanej do zarobkowej nie powinien być lekceważony.

Niestety dzieje się tak dość często skutkiem czego “przebranżowienie” wydaje się być realnie trudne. Poprzeczka rośnie wraz ze skomplikowaniem tematyki i potrzebą ograniczania kosztów przystosowywania nowego pracownika poprzez udzielanie mu szkoleń i dłuższego wdrażania.

Wygląda jednak na to, że po analizie dokonań osobistych kandydata, uzyskanych bądź co bądź w ponadplanowym czasie i bez udziału zewnętrznego budżetu, w wielu przypadkach potencjalny pracodawca uzyskuje dostęp do czegoś więcej niż tylko gotowego i taniego (w szkoleniu) materiału do realizacji swoich celów. Mowa tu o potencjale, chęciach i motywacji to zajmowania się tematyką z obszaru swoich zainteresowań. To często więcej niż sterta szkoleń odbębnianych dla papieru. To często więcej niż lata “doświadczenia” w udawanej pracy by mieć “po prostu” źródło finansowania życia. To zaangażowanie, które przejawia się w robieniu czegoś więcej, na prawdę i z pasją.

O ile nie wszędzie taki stan rzeczy ma zastosowanie o tyle, w moim mniemaniu, warto pochylać się nad tym z czym przychodzi do nas osoba artykułująca potrzebę zmian, bez wyłącznie cynicznej analizy, na ogół podkręcanego, CV.

Promocja samorozwoju to doskonały sposób na docenienie wysiłków i trudu w to by znaleźć się w miejscu, do którego z różnych względów dany człowiek nie trafił “od razu”. Zakładając zbieżność interesów obu stron być może warto czasem zaryzykować czarnego konia pokazującego istotność artykułowanej zmiany niż rzucać się bezrefleksyjnie w “bezpieczny” obszar wynikający z pasujących zapisów w dokumentach.

Wracając do radioamatorstwa należy pamiętać o tym, że budowa naszego środowiska to także dawanie szansy by więcej ludzi mogło poznawać od kuchni czym jest to radio. Jeśli jesteś osoba decyzyjną i nie wiesz na którą stronę przeważyć szalę rekrutacyjną rozważ ten tekst jeszcze raz i pomyśl czy stoisz przed wyborem działania w naszym wspólnym interesie. Bezspornie musi się to jednak odbywać bez szkodzenia organizacji, dla której pracujesz.

Radioamator i miłośnik komunikacji. Zainteresowany tematyką synchronizacji i transferu czasu. Entuzjasta New Space. Maker. Człowiek dzielący się wiedzą. Otwarty na wyzwania HAM Radio.